Mieszkanie Lizz nie należało do tych, w których chętnie się mieszka. Był w nim mały przedpokój, sypialnia, łazienka oraz salon połączony z kuchnią. W jej pokoju znajdowało, się choć dwuosobowe, choć całkiem małe łóżko, solik z lampką, komoda, duży, puchaty dywan, który Lizz kupiła sobie na swoje 18-ste urodziny z zaoszczędzonych pieniędzy i mała szafa. Z beżowych ścian w większości poodpadał tynk od wszechobecnej wilgoci. Zamiast lampy z sufiu zwisała samotnie jedna żarówka dając nikły blask. Łazienka wcale nie wyglądała lepiej. Brudne ściany, mała wanna i muszla klozetowa- te utrzymane w starannym porządku, bo o ile Lisa nie mogła wpływać na to, w jakim stanie są ściany, to mimo wszystko bardzo dbała o czystość i higienę. Znajdowało się tam też coś na kształt umywalki, ale dziewczyna nigdy nie zdecydowała się z niej skorzystać. Wyglądała, jakby przy choć najmniejszej próbie odkręcenia zaworu miała wystrzelić ogromnym ładunkiem wody. Lizz zdecydowanie wolała umyć dłonie pod kranem wanny. Tak dla bezpieczeństwa. Kuchnia wydawała się być najprzytulniejszym miejscem w całym domku. Może dlatego, że była w najlepszym stanie. Był tam oczywiście podstawowy sprzęt AGD, meblościanka z pochowanymi w niej talerzykami, sztućcami, kilkoma garnkami i kubkami oraz mały stolik z trzema krzesłami. W części salonowej stała kanapa, dwa fotele i mały telewizor na stoliku. Zaraz przy nim znajdował się regał z książkami, które były jej całym skarbem. Nic więcej nie było jej potrzebne, by normalnie funkcjonować.
Lizz zabrała książkę i ułożyła się wygodnie pod kocykiem na kanapie.
~*~
Kiedy wychodziła na zewnątrz właśnie zachodziło Słońce. Dzień był wyjątkowo piękny i bezwietrzny. W powietrzu można było wreszcie poczuć wiosnę. Mimo wszystko Lisa ubrała kurtkę a klucz wrzuciła głęboko w dziurawą kieszeń. Nasunęła na nos czarne, przeciwsłoneczne okulary i uśmiechnięta skierowała się w stronę restauracji Roba, by zjeść coś na ciepło przed pracą.
- O, cześć Lisa! Dla ciebie to co zwykle? - powiedział właściciel, kiedy dziewczyna usiadła do stolika znajdującego się w najdalszym zakątku lokalu.
- Zawsze wiesz, na co akurat mam ochotę, Rob. - zaśmiała się Lisa. - Do tego duża gorąca czekolada z mlekiem, dobrze? I dużo cukru.
- Pamiętam, pamiętam, mała. - mężczyzna uśmiechnął się i poczochrał jej włosy. - Będzie za kilka minut. Taki dziś ruch, że ja i Joanne nie dajemy rady robić wszystkiego na bieżąco. - ucieszył się ostentacyjnie ocierając pot z czoła.
- Może to przez tą pogodę? Ludziom zachciało się wychodzić z domu.
- Pewnie masz rację, dziecinko. - przyznał i mrugnął w jej stronę odchodząc.
Rob był siwiejącym mężczyzną w średnim wieku... No dobrze, może sześćdziesiąt lat to nie średni wiek, ale facet na pewno na tyle nie wyglądał. Razem z żoną Anne prowadzili tą restaurację już od lat a kontakt z ludźmi sprawiał, iż wydawało się, że wcale się nie starzeją. Odkąd Lisa przeprowadziła się do Londynu nawet nie zajrzała do innej restauracji niż ta. Tutaj po prostu czuło się rodzinną miłość w każdym kęsie zjadanego posiłku. Rob i Joanne dla każdego byli jak babcia i dziadek, którzy dla ukochanych wnuków zrobili by wszystko. Może dlatego, choć nie był to nowoczesny, świetnie wyposażony bar, przychodziło tutaj tak dużo młodzieży?
Zza drzwi prowadzących do kuchni wychyliła się uśmiechnięta głowa kobiety.
- Lisa, kochanie! - krzyknęła do niej - Jak minął dzień?
- Bardzo dobrze, babuniu!
- Wybacz, że nie podejdę do ciebie, ale dziś mam bardzo dużo pracy i Rob co chwilę mnie popędza. - skarżyła się kobieta nadal uśmiechając. Widocznie chciała tylko dopiec mężowi.
Lisa wstała i w kilka sekund pokonała dystans dzielący ją z kuchnią. Od razu zabrała się za pomoc starszemu małżeństwu, by ci, choć na chwilę mogli odpocząć.
Żegnając się z nią, Anne wcisnęła jej do ręki torebkę z kanapkami i "To za pomoc i żebyś mi znowu nie chodziła z pustym żołądkiem w tej twojej pożal się Boże pracy".
Lisa pomyślała, że mimo wszystko są jeszcze tacy dobrzy ludzie, którzy robią coś tylko i wyłącznie z potrzeby serca nie oczekując niczego w zamian. Ta myśl trzymała się dziewczyny aż do Red Street. Kiedy jednak przekroczyła próg budynku numer 14 wszelkie rozważania uciekły daleko na kolejne osiem godzin. W czasie kiedy pracowała bardziej czuła się jak humanoid wykonujący polecenia niż jak zwykły człowiek.
Pierwszą osobą, którą spotkała była oczywiście Ellie.
- Cześć, Ell. Czy ty kiedyś w ogóle śpisz?
- Dobrze wiesz, że odkąd Olivia wzięła wolne ja muszę się tym wszystkim zajmować. Szczerze mam już dość i mam nadzieję, że w tym tygodniu wróci, bo na dłuższą metę to jest nie do wytrzymania.
- Rozmawiałam z nią kilka dni temu i wspominała, że najpóźniej w czwartek będzie już w domu. Byłaby wcześniej, ale jej mama poprosiła, żeby została na dzień lub dwa po jej powrocie ze szpitala, bo chciałaby jeszcze odpocząć
- Och, dzięki! - niemalże krzyknęła z radości. - Już marzę o długim, słodkim śnie...
- Lizz jesteś w pracy! - przerwał jej donośny głos zza jej pleców. Andy stał oparty o framugę drzwi.
Lizz uśmiechając się ironicznie odwróciła się w jego stronę.
- Ależ nikt nie mówi, że nie jestem, Andy.
Podszedł do niej i wcisnął jej w dłoń mały plik banknotów.
- To za ostatni tydzień, mała. Było nie najgorzej.
- A czy kiedyś tak było?-powiedziała biorąc je i dyskretnie sprawdzając nominały. Rozdzieliła pieniądze na połowę i jedne zwróciła swojemu alfonsowi.
- Daj mi je jutro. Dobrze wiesz, że nie lubię nosić wszystkiego na raz. Ostatnio na ulicach jest naprawdę niebezpiecznie.
- Jak sobie życzysz królewno. - rzekł chowając je i klepiąc ją w pośladek.-A teraz do roboty!
- Tylko bez takich, jasne?
- Już, już. Nie stresuj się.
Lizz, mimo, że pracowała w takim a nie innym miejscu próbowała ograniczyć takie zagrywki do minimum. Miała przecież gdzieś w środku resztki godności.
Weszła do miniaturowego pokoiku, gdzie ona i inne dziewczyny mogły się przebrać. Kiedy z niego wyszła już czekał na nią klient.
To będzie bardzo pracowity wieczór, pomyślała.
~*~
Czternastoletnia Sophia wybiegła za dom i czym prędzej popędziła do dużej, drewnianej, bujanej ławki. Usiadła na niej i krzyknęła:
- Pierwsza!
Zaraz za nią zjawił się ciemnowłosy chłopak, który udawał aż przesadnie zmęczonego.
- Z dnia na dzień jesteś co raz szybsza. Niedługo nie będzie sensu cię gonić.
- Cameron! Znowu dałeś mi wygrać, ty okropny człowieku! - udała bardzo obrażoną, po czym wysunęła w jego stronę język.
Cameron był wysokim jak na swój szesnastoletni wiek chłopcem o oczach koloru ciemnego miodu. Długa grzywka spadała mu na czoło i zakrywała prawe oko. Na sobie miał pastelowo żółtą koszulkę i jeansy. Jako najlepszy przyjaciel Sophie zawsze godził się na to, by pokonywała go we wszystkim i decydowała o tym, co będą robić.
- No to na co masz ochotę? - zapytał
W jej głowie momentalnie pojawił się pomysł.
- Pójdźmy na ogrooomny deser lodowy do budki na ulicy obok. Byłam tam dziś po szkole i mają tam pyszne lody o smaku kiwi. - Dziewczynka aż skoczyła na równe nogi.
- Dobrze wiesz, że nie lubię lodów owocowych.
- Czekoladowe też są dobre! - Zarzekała się z uśmiechem chwytając go za rękę.
- Zdążyłaś już wypróbować wszystkie smaki, co?
- Nie gadaj tylko chodź już.
Wybiegli razem po drodze zabierając tylko drobne. To, jak zachowywali sie w stosunku do siebie było niesamowite. Zadne z nich nie miało rodzeństwa i być może dlatego Sophie znalazła w Cameronie swojego wymarzonego starszego brata, a ten siostrzyczkę, którą trzeba się opiekować.
Kiedyś jednak, chłopak powiedział:
- Zawsze już tak będzie. Zawsze będziemy przyjaciółmi, tak jak teraz, ale Sophie, ja dobrze wiem, że ty kiedyś będziesz moją żoną. Nie wyobrażam sobie jakiejś innej dziewczyny. Jakbym miał dać jej buzi to chyba bym puścił pawia, co nie?
-To by było totalnie obrzydliweee-wykrzywiła się dziewczynka-a jak ty byś mnie pocałował to nic by się chyba nie stało, nie? Mój dziadek cie lubi, więc chyba możesz być moim mężem.
Ich rozumowanie wtedy było bardzo proste. Mieli po kilka lat i nie wiedzieli, czym jest małżeństwo i jego konsekwencje- nie mówiąc już o miłości. Po prostu sądzili, że jeśli ktoś bardzo się lubi, tak jak oni to tak należy.
Od tego czasu dużo się zmieniło.
~*~
Było długo po północy. Kolejny klient poprosił o Lizz. Wyglądał raczej zwyczajnie. Miał na sobie czarne jeansy, kurtkę i adidasy, lecz na twarzy miał wyrysowane coś, co różniło go od reszty.
Zatrzasnęła za sobą drzwi i odwróciła się w stronę mężczyzny.
- No, chodź, maleńka. - powiedział do niej mrużąc oczy.
Zbliżyła się do niego na pół kroku a w tej samej sekundzie on wyjął jakiś błyszczący przedmiot. Zanim zorientowała się, że to nóż, przyłożył już jej go do szyi i zaśmiał się szyderczo.
- Zapracujesz teraz w promocyjnej cenie... za darmo... tylko dla mnie - mówił prosto do jej ucha sapiąc przy tym obleśnie. Lisa, jako, że taka sytuacja miała miejsce po raz pierwszy zdębiała kompletnie nie wiedząc co zrobić. Pierwsze, co przyszło jej do głowy to krzyczeć. Bała się jednak, że kiedy spróbuje wezwać pomoc ten zrobi jej krzywdę.
Nóż przyległ do jej szyi jeszcze mocniej a facet zaczął rozbierać ją z poszczególnych rzeczy. Wtedy też Lisa postanowiła postawić wszystko na jedną kartę. Uniosła nogę wysoko i w jednej sekundzie z całej siły uderzyła go szpilką buta prosto w stopę. Facet zdezorientowany opuścił nóż dzięki czemu Lizz mogła wyrwać się mu i uciec. Ochroniarze zajęli się nim- wyrzucili go i zabronili wracać. W przeciwnym razie zagrozili wezwaniem policji. Mężczyzna nieźle zdenerwowany oddalił się w ciemność.
Andrew równie wkurzony całą sytuacją pozwolił wyjść dziewczynie wcześniej. Było to do niego niepodobne. Zazwyczaj nie okazywał takich uczuć jak współczucie. Nastolatka jednak nie zastanawiając się dłużej nad tym przebrała się w swoje ciuchy i prosząc o kubek herbaty zaszyła się w kantorku Ellie. Chciała tylko chwilkę odetchnąć zanim miała wyjść.
- Już spokojnie, skarbie. - powiedziała do niej kobieta otaczając ją ramieniem. - Jeśli chcesz to poproszę kogoś, żeby odprowadził cię do domu. Co ty na to?
Lisa uśmiechnęła się delikatnie kręcąc przecząco głową.
- Nie trzeba, Ell. To miłe, ale poradzę sobie. Wątpię, żeby ten facet znowu próbował się zbliżać co najmniej do naszej ulicy.
- Skoro tak twierdzisz. Jeśli jednak zmienisz zdanie...
- Naprawdę nie trzeba. Pyszna herbata! - zmieniła temat z czego obie wydały się być bardzo zadowolone.
Lisa opatulona po samą szyję weszła do nocnego.
- Cześć Ben. - przywitała się. Ciemnoskóry chłopak wyszedł spod lady i rozejrzał się.
- O, cześć. Myślałem, że dziś kończysz później. - zdziwił się.
- Niespodziewanie zmiana planów. Tak to jest - wzruszyła ramieniem.
- Masz jeszcze te twoje bułki? - zapytała z nadzieją.
- Specjalnie dla ciebie upiekłem więcej. Tak myślałem, że się skusisz.
Ben był dwudziestosiedmioletnim, bardzo uzdolnionym kulinarnie facetem. Mimo, iż pracował w sklepie spożywczym to nigdy nie brakowało mu czasu na gotowanie. Często piekł chleb lub bułki a ludzie z wielką chęcią je od niego kupowali.
- Miłej nocy, Lizzie.
- Trzymaj się. - pożegnała się i wyszła. W sklepie panowało przyjemne ciepło i czuć było delikatny zapach świeżego chleba co w porównaniu z zimnym, zatęchłym powietrzem miasta wydawało się być pięknym miejscem.
Lisa pokonała kilka metrów, kiedy zorientowała się, że ktoś za nią idzie. Kiedy przyspieszyła postać idąca za nią również zaczęła biec. Następne, co poczuła to okropny ból z tyłu głowy i zimno dochodzące od chodnika.
~*~
Kiedy tak przejeżdżało się pustymi, cichymi ulicami Londynu wydawać by się mogło, że w tych miejscach czas się zatrzymuje. Tych ulic było mało i albo były one zamieszkiwane przez bogate, pragnące spokoju rodziny, albo znajdowały się na nich puste magazyny, stare domy przeznaczone do rozbiórki lub nieczynne fabryki.
Co więc mogło przywieść w to miejsce? Ochota, by odsapnąć. Pomyśleć.
Nastoletni chłopak kierujący terenówką był jednym z tych ludzi. Nie jechał w żadne konkretne miejsce. Nie szukał niczego szczególnego. Potrzebował jedynie chwili dla siebie. Nawet w domu pełnym śmiechów i przyjaciół dziwie nie mógł znaleźć sobie miejsca.
Jechał powoli obserwując zadrapane kamienice, kiedy zauważył coś dziwnego na chodniku. Gdyby jechał szybciej nie mógłby tego dostrzec. Sytuacja działa się w najmniej oświetlonym miejscu tej ulicy.
Facet pochylał się nad kupką szmat i przeszukiwał coś zapamiętale. Po chwili kopnął to, co okazało się być ciałem człowieka. Chłopak automatycznie zatrzymał się z piskiem opon, na co mężczyzna zareagował energicznym zerwaniem się do biegu. Ale to nie obchodziło chłopaka. Niech ucieka, gdzie pieprz rośnie.
Dobiegł do człowieka leżącego na chodniku, a kiedy delikatnie odwrócił go na plecy on okazał się być... dziewczyną! Nastolatek poruszył delikatnie jej ramieniem, próbując złapać z nią jakikolwiek kontakt. Z jej skroni i potylicy płynęły stróżki krwi.
- Halo, halo! Słyszysz mnie? Halo! Odezwij się, proszę!
Niall nie wiedząc co zrobić wyciągnął telefon i wybrał pierwszy numer, jaki miał w wybranych. Już po chwili odezwał się w słuchawce głos:
- Niall? Chłopie gdzie ty zwiałeś?
- Liam musisz mi pomóc... Ona nie oddycha...
1. Ja naprawdę ogromnie przepraszam, za tak długą przerwę, ale przygotowywania do świąt pochłonęły mnie całkowicie.
2. Przepraszam również za przerwanie w takim momencie. Proszę nie zabijać!
3. Kliknij "Obserwuj" by być na bieżąco.
4. Zachęcam do wyrażania swojej opinii poniżej.
Pierwsza!
OdpowiedzUsuńHa!
I ty mi śmiałaś napisać, że rozdział jest nudny. Zaprzeczyłam w ciemno i miałam rację. Świetny i z intrygującym zakończeniem ;]
Czekam na kolejny <3
Bo jest nudny ! :)
UsuńNaprawdę tak uważasz ? Ja nie byłabym tego taka pewna. W każdym razie miło mi. Dziękuję ! <3
Juz niebawem :*
Naprawdę tak uważam ;) Czekam <3
OdpowiedzUsuńJestem w trakcie pisania :) Może jeszcze w tym tygodniu będzie na blogu :)
Usuńjejku . świetny ♥ czekam na kolejny rozdział <3
OdpowiedzUsuńBardzo mi miło :-) jestem w trakcie pisania :-) pojawi się już niedługo.
Usuńkiedy dodasz?
OdpowiedzUsuńDziś wieczorem (najpóźniej jutro) :)
UsuńS. E. F. Russell :)