2013-07-12

Rozdział 5

O2 Arena, Londyn.

Kiedy byli już na miejscu i weszli do swojej wielkiej garderoby wzrokiem szukali tylko jednego- sołu z jedzeniem. Niall był w tak dobrym humorze po udanym dowcipie, że nie przestawał śmiać się ani na minutę. Roztaczał wokół siebie tak pozytywną aurę, iż każdy z jego przyjaciół sam uśmiechał się pod nosem.
Zayn usiadł na czerwonej, skórzanej kanapie i wepchnął sobie do ust wielki kawał wafla ryżowego z nutellą. Nawet on zdawał się zapomnieć o sprzeczkach, które miały miejsce tak niedawno między nim a Niallem. Wszysycy znowu byli tą niesamowitą piątką, która potrafi śmiać się z byle powodu.
- Lou, kochanie, pożycz mi swoją czarną bandanę, bo moją chyba zostawiłem w domu.
Harry podszedł do najlepszego przyjaciela i uśmiechnął się promiennie. Louis zdenerwowany odwrócił wzrok.
- Zawsze czegoś zapominasz, a później przychodzisz do mnie. Miałem zamiar ją założyć - rzekł z wyrzutem. Chwycił jednak zwiniętą chustę i podał mu. - Przecież wiesz, że i tak bym ci ją dał - dodał z uśmiechem, a po jego złości nie zostało już śladu.
Zayn skrzywił się i udał, że wymiotuje.
- Dajcie sobie jeszcze buziaczka. Nie martwcie się, nikt nie patrzy.
Wszyscy wybuchnęli śmiechem i po ostatnim przejrzeniu się w lustrze wyszli z pokoju, który stał się bardziej "Nie byłem sprzątany przez rok" niż "Są tutaj od godziny". Jak tylko wychylili nosy zza drzwi usłyszeli krzyki i piski. Byli pewni, że hala jest już pełna i czekają na nich rozgorączkowani fani... a ściślej mówiąc-fanki. Każdy z nich uśmiechnął się w duchu. Robili to, co najbardziej kochali, a najważniejsze, że ludziom się to podobało i chcieli ich słuchać. Duma rozperała ich od środka, kiedy wyszli na scenę i zaczęli śpiewać. Gdyby nie mieli odsłuchów nie słyszeliby zupełnie nic poza wrzaskami... pewnie nie byli by nawet świadomi własnych myśli.
Gdy nadszedł czas wykonania "Moments" chłopcy usiedli na wcześniej przygotowanych miejscach: Louis, Zayn i Harry na schodach a pomiędzy każdym z nich Liam i Niall na głośnikach. W całej hali krzyki i rozmowy ucichły a w miejsce nich weszły wyśpiewywane kolejne wersy utworu. Niall odważył się wyjąć odsłuch z jednego ucha i kiedy usłyszał, jak Harry wraz z tłumem śpiewa:
"If we could only have this life for one more day; If we could only turn back time" jakaś nieznana dotąd siła uderzyła go prosto w twarz i duszę a jednocześnie rozlała się gorącym strumieniem wzdłóż jego ciała i zawładnęła umysłem. Kiedy przyszła jego kolej nawet nie zauważył, że z jego oczu toczą się dwie, duże łzy. Machinalnie wsunął odsłuch znów do uszu i wyśpewał swoją zwrotkę z takim uczuciem, z jakim nie robił tego nigdy wcześniej. Poczuł, że coś w nim się zmieniło. Że zrozumiał coś bardzo dla niego istotnego, a czego nie był w stanie pojąć wcześniej. Dalsza część koncertu upłynęła jak zwykle na dzikich tańcach, wygłupianiu się i naśladowaniu siebie wzajemnie, co ludziom zebranym w O2 Arenie dostarczyło wiele śmiechu i uzbroiło ich w ogromny ładunek energii i wspomnień, których nic już nie mogło zniszczyć.

 

 
 
 

 

~*~

 
 
 

 

 

Lisa ze zniecierpliwieniem czekała na kobietę w białym uniformie, która obiecała, że zaraz do niej zajrzy. Miała przynieść ważną wiadomość, co nie pozwalało dziewczynie myśleć o niczym innym i wciąż tylko patrzeć na drzwi, które uparcie ciągle pozostawały zamknięte.
Siedziała na wózku inwalidzkim tuż obok okna, a kroplówka wisząca na stojaku obok prawie się kończyła. Lisa z zadowoleniem przyjęła tę wiadomość, bo była to ostatnia, jaką miała dziś przyjąć. Drzwi uchyliły się, a do środka weszła młoda kobieta, której długie, czarne włosy poskręcane były w niesforne loczki i opadały łagodnie na ramiona. Jej oczy spojrzały na pacjentkę i rozszerzyły się gniewnie.
- Powinnaś być już dawno w łóżku, Lisa. Jeśli ordynator zajrzy do ciebie i nie zastanie cię w łożku, to...
- Proszę, nie. Jeszcze tylko chwilę, dobrze? - Dziewczyna spojrzała na kobietę z nadzieją, na co ta odpowiedziała lekkim uśmiechem.
- Umówmy się, że to będzie ostatni raz.
Siostra Margarett Blaise podeszła do okna i wyjrzała za nie, co zaraz za nią uczyniła Lisa. W szarzejącym obrazie dojrzeć można było reflektory przemieszczającyh się samochodów, kilkoro ludzi spieszących gdzieś w różne strony i inne obrazy zwykłego, wielkomiejskiego życia. Uwagę kobiet przykuło jednak coś innego. Z lewej strony drogi po chodniku szło dziesięć do piętnastu dziewcząt. Wszystkie z nich miały na sobie białe koszulki z nadrukami, których nie były w stanie dojrzeć i niosły duże transparenty. Niektóre z nich były pozawijane w rulony, a niektóre wprost przeciwnie- ukazujące ludziom coś wyraźnie dla nich ważnego. Mimo przyulicznych lamp, ciemność, która zapadała nad Londynem, nie pozwalała Lisie i siostrze Margarett odczytać napisów, choć pewnie dużo by to wyjaśniło. Lisa usłyszała cichy, niezrozumiały hałas.
- Siostro? Czy mogłabyś uchylić okno? - zapytała
- Myślę, że da się zrobić.
Kiedy do uszu Lisy doszły nieco głośniejsze krzyki ów dziewcząt rozumiała, że to piosenka. Widocznie nie zastanawiały się nad tym, jak śpiewają, a ważny był sam utwór. "So get out, get out, get out of my head; And fall into my arms instead; I don't, I don't, don't know what it is; But I need that one thing; And you've got that one thing"
Lisa uśmiechnęła się i spojrzała na kobietę obok.
- Pewnie jakieś fanki wracają z koncertu.
Tamta pokiwała twierdząco głową.
- Myślę, że idą z O2 Areny. Był tam dzisiaj jakiś duży koncert. Mówiła mi o nim siostrzenica, bo sama się na niego wybierała - wyjaśniła - "Ciociu oni są tacy cudoooowni!" - zapiszczała udając zapewne głos siostrzenicy. - Wiesz, o co chodzi. Ma piętnaście lat, jest prawie dorosła, a nadal podnieca się jakąś bandą zdziecinniałych oszołomów. Dokąd ten świat prowadzi?
Westchnęła, ale nie było w tym nic z wściekłości, czy bezradności. Było rczej rozbawienie.
- Mówi siostra jak pięćdziesięcioletnia, ułożona kobieta. Nie chciałaby siostra się zabawić?
Kobieta mimo, iż jeszcze nie ukończyła trzydziestki wydawała się być dużo starsza i bardziej doświadczona przez życie niż jej rówieśniczki. Zawsze, nawet,  kiedy się uśmiechała, jej oczy pozostawały smutne. Dziwne, pomyślała Lisa.
- Już nie czas na to, moja droga. Nie mam już osiemnastu lat, jak niektóre młode pacjentki, które udało mi się poznać.
Przywołała na usta jeden ze swoich uśmiechów i spojrzała wymownie na towarzyszkę.
- Myślę, że powinnaś się już położyć. Nie powinnaś tak długo przesiadywać w tym oknie. To nie jest dla ciebie najlepsze. Nie dalej jak dwadzieścia cztery godziny temu się wybudziłaś i zamiast odzyskiwać siły wolisz je marnować - skarciła ją. - Co za niewdzięczność.
Te słowa mimowolnie wzbudziły w Lisie poczucie winy. Pochyliła głowę z taką miną, że przypominała w tej chwili małą dziewczynkę, która niechcący wylała lemoniadę na ulubioną sukienkę mamy.
- No dobrze. Pomoże mi siostra wgramolić się na to łóżko? - zapytała
- Oczywiście, że pomogę. A myślałaś, że za co mi tu płacą?

 

 

 

 

~*~

 

 

 
 

Niall jako pierwszy wszedł do domu i zostawiając w salonie wszystko poza gitarą od razu skierowłał się na górę. Planował wziąc długi, odprężający prysznic i położyć się spać. Koncerty, wbrew pozorom, były naprawdę bardzo męczące. To całe zamieszanie, które się z nimi wiąże też wysysało z chłopaków wiele energii.
Po niespełna godzinie większość z nich była już w swoich łóżkach. Liam i Lou rozmawiali jeszcze z rodzinami relacjonując ostatnie wydarzenia. Każdy z nich starał się być z tym na bierząco, ale nie zawsze im się to udawało. Biorąc pod uwagę tempo rozwijania się ich kariery sami zastanawiali się, jakim cudem udaje im się funkcjonować. Rankiem wywiady, w południe sesje, po południu spotkania z fanami lub prace w studio a wieczorem koncerty. Błędne koło, które wydawało się nie mieć końca.
Maura i Bobby czasami mieli Niallowi za złe, że nie dzwonił częściej, ale rozumieli, że ich syn właśnie wykorzytuje tę jedną, jedyną daną mu szansę. Wierzyli też, że ani na minutę o nich nie zapomina. W końcu codziennie wysyłał im chociaż krótkiego sms-a z "Dzień dobry!" lub "Dobranoc, śpijcie dobrze".
Dla reszty chłopaków wydawało to się śmieszne, ale wiedział, że sami to robią. Chociaż byli już dorośli i wyprowadzili się z domu- tęsknili. Tak właśnie wyglądało ich życie.

 

 

 

~*~


 

 

 

Atmosfera panująca w pokoju była widocznie napięta. Postawny mężczyzna o eleganckim i nienagannym wyglądzie przechadzał się nerwowo wzdłuż gabinetu z rękami splecionymi na plecach. Jego żona siedziała wyprostowana na krańcu gustownego fotela obitego czerwonym płótnem. Oboje wyglądali jakby zaraz mieli udać się na kolację z królową lub chociaż jakiś ważny bal z ważnymi ludźmi rozmawiając o ważnych sprawach. Bo ich mniemaniu wszystko było nazwyczaj wazne. Och, tak! Prawie wszystko.
- Sophia! Sądziliśmy, że jesteś na tyle dojrzała, by zrozumieć to za pierwszym razem i nie będziemy musieli ci tego powtarzać po raz kolejny - powiedział mężczyzna z głosem wyrażającym rezygnację i złość jednocześnie. - Od teraz twoją nianią będzie panna Alouette Fiennes i nie będziemy na ten temat dłużej dyskutować.
Szesnastolatka podniosła się z krzesła, które odepchnęła z taką siłą, że zakołysało się niepewnie. Widać nie całkiem była zadowolona z decyzji rodziców, bo pani "mam-cie-wychowac-a-się-z-tobą-przyjaźnić" była straszną jędzą. Według rodziców była znakomita, bo ciągle przyzynawała im rację i mówiła jakimi to nie są cudownymi rodzicami, ale Sophie zdążyła już ją przejrzeć - zachowywała się jak jakiś komandos i wszyscy musieli grać według jej zasad. Ale ona nie miała zamiaru się na to zgodzić, o nie!
- Tato, Toria i ja radzimy sobie świetnie. Gdybyś tylko wynajął jakąś pomoc dla niej... jakąś sprzątaczkę, to jestem pewna, że Toria mogłaby się mną zająć - zasugerowała dziewczyna, ale nie wierzyła w cuda. Ojciec napewno się na to nie zgodzi.
- Toria miałaby zajomwać się tobą? Nie bądź śmieszna, Sophio.
- Ale jakoś do tej pory ona i dziadek razem doskonale sobie radzili. A ty za nic masz to, co myślę - wyrzuciała nastolatka
- Ona jest gosposią. Gosposią! Nie nianią. Nie pozwolę, żeby gosposia wychowywała mi dziecko.
Ostatnie zdanie powiedział pod nosem i zwrócił się bardziej do powietrza niż do kogoś konkretnego.
- Arthurze... - zaczęła cicha dotąd Michelle, ale mąż nie pozwolił jej dokończyć. Wydawał się już zdecydować.
- Nie! Panna Fiennes będzie tutaj jutro wieczorem i zajmie sypialnię dla gości na pierwszym piętrze. A ty - zwrócił się do córki - będziesz w stosunku do niej grzeczna i miła. Nie chcę już słuchać sprzeciwów. Ciesz się, że nie posłaliśmy cię do szkoły z internatem dla dziewcząt. Temat uważam za zakończony.
Sophia, nadal stojąc, czuła jak po twarzy spływają jej łzy.
- Wcale cię nie obchodzę. Myślisz, że jeśli dasz mi duże kieszonkowe i drogie prezenty to już nie będę chciała, żebyś ze mną był. A ja chciałabym mieć jeszcze rodziców, wiesz? Nienawidzę tej twojej pracy i tego, że nigdy się mną nie interesowałeś. Gdyby nie dziadek pewnie już dawno bym była w internacie. Tylko on mnie kochał, a wy ani trochę. Dla was się liczą tylko pieniądze. A ciebie nienawidzę najbardziej na św...
Nie dokończyła, bo coś przeszyło głośno powietrze a w następstwie poczuła, jak pali ją policzek. Usłyszała tylko coś na kształt "Cholerne, niewdzięczne dziewuszysko." i trzaskanie drzwiami a potem było już zupełnie cicho.

Tej samej nocy spakowała najpotrzebniejsze rzeczy, tyle pieniędzy i jedzenia, by wystarczyło jej na kilka najbliższych dni i wyszła. Zostawiła po sobie kartkę dla Torii z prośbą, żeby się o nią nie martwiła, odwiedziła grób dziadka, spotkała się z Cameronem nawet nie mówiąc, co zamierza i zniknęła, sądząc, że nawet nikt nie próbował jej szukać.

 

 

 

 

~*~

 

 

 

 

Tej nocy sen zupełnie nie chciał nią zawładnąć. Czuła się dziwnie w tym szpitalnym łóżku, bo pomimo tego, że jej własne nie wyglądało na lepsze w gruncie rzeczy było o wiele wygodniejsze od tego, na którym musiała teraz leżeć. Strój szpitalny też był okropny i chętnie przebrałaby się w cokolwiek innego, gdyby tylko miała taką możliwość. Wszystko co miała teraz przy sobie nie było jednak tak świeże i czyste jak ta płachta, więc nie miała wyboru- musiała przy niej pozostać. Obiecała sobie, że kiedy tylko znowu zajrzy do niej siostra Margarett poprosi ją o to, żeby znalazła jej coś wygodniejszego.
Z rozmyśleń wyrwały ją krzyki na korytarzu. Pomyślała, że może właśnie przewożą do sali jakąś nową pacjentkę, ale głos wydawał jej się dziwnie znajomy... a już napewno nie należał do kobiety. Co więc miał robić mężczyzna na oddziale przeznaczonym dla kobiet? Może chciał spotkać się z żoną lub dziewczyną, a pielęgniarki nie chciały go wpuścić?
W ciągu następnej minuty sama odpowiedziała sobie na to pytanie. Do jej pokoju wpadła wysoka, ubrana w skórzaną kurtkę postać, której nawet w półmroku panującym w pokoju Lisa nie była w stanie pomylić z nikim innym. Mężczyzna odwrócił się do niej, a plecami cały czas przyciskał drzwi do futryny jednocześnie uniemożliwiając wejście pielęgniarkom.
- Na co czekasz, malutka? - zapytał jakby od niechcenia. - No dalej, ruszaj tą swoją szmacianą dupę i pakuj manatki. Zabieram cię stąd w tej chwili - krzyknął, a ton jego głosu wskazywał na to, że jest naprawdę bardzo wściekły.
- A... Andrew ja...
- Zamknij mordę i pakuj się, do cholery! Nie przychodzisz sobie do pracy już drugi tydzień i myślisz, że ujdzie ci to płazem? O nie, ze mną się tak nie pogrywa, rozumiesz? Teraz będziesz pracować dla mnie dwa tygodnie za darmo, żeby spłacić dług, jasne? - wrzasnął siłując się z drzwiami, za którymi słychać było teraz męskie głosy nalżące zapewne do ochroniarzy. Jego głos był gardłowy i nienaturalny zapewne od wysiłku wkładanego w to, żeby nikt się tutaj nie dostał. - Ileż mam na ciebie czekać?!
- Ja nie mogę wstać. Mam niedowład nóg - powiedzała Lisa tak cicho, że prawie tego nie dosłyszał.
- Co ty sobie myślisz, co? - zapytał alfons i kiedy na chwilę zamilkł próbując utrzymać powoli otwierające się drzwi Lisa postanowiła to wykorzystać.
- Zostałam pobita, An! Prawie zginęłam przez tego psychopatę, który wtedy przyszedł do klubu, pamiętasz?
- Gówno mnie obchodzi, co się działo. Nie będę tego słuchał. Stracłaś resztę poprzedniej wypłaty. To za to, że nie szanujesz swojej pracy. Jutro widzę cię w klubie albo własnoręcznie poprawię robotę po tym kolesiu, który nie potrafił cię zabić, jasne?
Ale zanim zdążyła cokolwiek powiedzieć Andrew puścił drzwi i przetoczył się koło ściany. Po dwóch sekundach do pokoju wpadli dwaj ochroniarze i pielęgniarka. Nieproszony gość uniósł wysoko ręce w geście kapitulacji.
- Panowie, chciałem się tylko zobaczyć z narzeczoną. Za dnia pracuje a te miłe panie z recepcji nie chciały mnie wpuścić. Niechże panowie zrozumieją... - zaczął, a ochroniarze chwicili go za łokcie i już wyprowadziali na zewnątrz.
Zabawne jak potrafił nagle zmienić wyraz twarzy, głos... zupełnie wszystko. Mężczyźni burknęli coś, żeby się pospieszył a on tylko wyjrzał przez ramię z uśmiechem.
- Pamiętaj, co ci obiecałem, kochanie - krzyknął a po chwili zniknął jej całkowicie z oczu.
Przerażona wpatrywała się w otwarte drzwi jeszcze conajmniej dwie minuty zanim odważyła się zamrugać. Wiedziała, co to oznacza, bo Andrew nigdy nie łamał danego słowa... Jeśli nie wróci, on ją zabije.

6 komentarzy:

  1. Nie nie nie! Andrew to kompletny psychol. Perfidna świnia. Nie dziwię się że Lisa jest przerażona.

    Pzdr.

    OdpowiedzUsuń
  2. Super! A lubisz One Direction?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Komplenie nic nie mam do tego boysbandu. Są bezapelacyjnie bardzo utalentowanymi ludźmi i doceniam to mimo, że nie gustuje w popie :) Czyli w sumie tak, lubie ich :)

      Usuń
  3. Twój blog został pomyślnie dodany do Ministerstwa FF o One Direction.
    Czeka się tylko dodanie buttona, lub linku strony ;)
    Pozdrawiam,
    N.
    [http://ministerstwo-ff-o-one-direction.blogspot.com/]

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Najpóźniej jutro znajdzie się na blogu. Dziękuje bardzo i również pozdrawiam :)

      Usuń

Obserwatorzy